Organiści i wokaliści tym różnią się od pozostałych muzyków, że nie mogą przebierać. O ile pianista bez większych kłopotów może się przesiąść ze Steinwaya na Yamahę , skrzypek z Guarneriego na Steinera czy Klotza i odwrotnie, oboista wymiennie korzystać z instrumentu francuskiego lub niemieckiego – to organiście przysługuje prawo wyboru instrumentu pod warunkiem, że będzie to instrument aktualnie znajdujący się w danym wnętrzu, a śpiewakowi prawo wyboru głosu, pod warunkiem, że będzie to głos własny. Istnieją wprawdzie procesory wokalowe pozwalające barytonowi śpiewać altem, a sopranowi głosem robota, istnieją cyfraki i bazujący na samplach program Hauptwerk III do którego można załadować dowolne organy na świecie , ale nie rozmawiamy tu o substytutach i wyrobach „organopodobnych”. Ograniczenie to jest zarazem skompensowane bogactwem możliwych do osiągnięcia barw: liczba kombinacji na organach rośnie wykładniczo z liczbą jego rejestrów, zasoby brzmieniowe przedstawiać tu trzeba w klasyfikacji dwuwymiarowej; jeszcze elastyczniejsze są możliwości głosu ludzkiego; rozmaitość możliwych do osiągnięcia samogłosek w sposób ciągły wypełnia trójkąt formantów w również dwuwymiarowej klasyfikacji. I tam i tu generator dźwięku uruchamiany jest strumieniem powietrza, a za barwę odpowiada kształt rezonatora. Piszczałka organowa, podobnie jak śpiewak, ma wargę górną i dolną (albo język, ale wtedy jest bez warg), baczki lub wąsy, stopę, niekiedy (głosy kryte) ma kapelusz, a w organach włoskich często dorabiano piszczałkom twarz ludzką. Mimo tych analogii osobowości organistów i wokalistów statystycznie biorąc są kontrastowe: odseparowanie kontuaru od publiczności sprzyja introwertykom, wielogłosowa faktura dzieł organowych skłania do pogłębionego studiowania harmonii i kontrapunktu, a w konsekwencji postawie ideo centrycznej w stosunku do dzieła. Śpiewacy natomiast kontakt z publicznością mają bliższy, co sprzyja ekstrawertykom; konieczność posiadania dużej ilości powietrza w czaszce raczej nie idzie w parze z pogłębionym zainteresowaniem kontrapunktem – i implikuje postawę antropocentryczną, dlatego wyjątkowym, niezwykle rzadkim ewenementem jest łączenie zainteresowań wokalistyką z jednej, a organistyką, teorią czy dyrygenturą z drugiej strony. Zdarzają się jednak wyjątki: Paul Esswood potrafił dyrygując wielką formą jednocześnie od pulpitu wykonywać partię kontratenora, a Krzysztof Drzewiecki dzielił swój talent między organistykę a wokalistykę, czemu zawdzięczamy m. in. unikatową w skali kraju formułę festiwalu, którego XV edycja dziś dobiegła końca.
W finałowym koncercie śpiewność organów i instrumentalne traktowanie głosu ludzkiego splatały się szczególnie wyraziście. Piękne adagio z Sonaty Patetycznej Beethovena usłyszeliśmy z podłożonym tekstem Ave Maria – tenor Przemysław Cierzniewski musiał wcielić się w rolę prawej ręki pianisty, której w oryginale powierzona jest kantylenowa melodia tej nastrojowej części sonaty. W nasyconych koloraturą fragmentach z Magnifikatów Bacha ( BWV 243) i Żebrowskiego partia wokalna potraktowana była zaś przez kompozytorów tak, jakby nie istniały ograniczenia fizjologiczne głosu- a więc instrumentalnie. Kirchenarie „Pieta signore” z uwagi na cechy stylistyczne przypisywana kompozytorowi szkoły weneckiej A. Stradelli (1639-1682), choć napisana prawie 200 lat później przez francuskiego kompozytora Louisa Niedermayera (1802-1861), którą dziś usłyszeliśmy w wersji wokalnej, często wykonywana jest w wersji na skrzypce lub inne instrumenty, a istnieje nawet wersja na organy solo, w której- odwrotnie niż w ” Ave Maria ” Beethovena- to prawa ręka organisty musi stać się śpiewakiem, wykonując przeznaczoną dla niego kantylenę. Postać Marcina Józefa Żebrowskiego (1702-1770) należąc do tych uniwersalistów, którzy łączyli śpiew, instrumentalistykę i teorię – znakomicie wplata się w specyficzną ideę festiwalu Krzysztofa Drzewieckiego. Działał bowiem Żebrowski w kapeli oo. paulinów na Jasnej Górze jako kompozytor, wokalista, skrzypek i pedagog w jednym – należał do najwcześniejszych przedstawicieli kompozycji cyklu mszalnego wśród muzyków jasnogórskich. Fragment „Sicut locutus est”, który usłyszeliśmy (19.05.2011)- pochodzi z Nieszporów in D obejmujących 11 psalmów i Magnificat. Owe Vesperes in D przeznaczone są w oryginale na dwoje skrzypiec , dwie trąbki in B ( due clarini w partyturze czasem powierza się klarnetom in B), organy z pedałem i głosy SATB. Podobna obsada dotyczy 5 mszy Żebrowskiego – jest to faktura w zasadzie triowa ( 2 skrzypiec + b.c. realizowane na organach) wzmocniona użyciem trąbek. Prezentowana była wersja na głos z samymi organami (bez kirchentrio), a inny, sopranowy, fragment z Magnificatu Żebrowskiego mieliśmy okazję poznać 10 maja w kościele metodystów. W zestawieniu z tak znakomitymi utworami fragment „Ave Maria” z filmu „U pana Boga za piecem” Henri Seroki zabrzmiał jak ćwiczenie z harmonii na łańcuch dominant wtrąconych, choć fragment ten ma swoich zwolenników i wykonywany jest nie tylko w wersji wokalnej, lecz również na trąbce, skrzypcach czy innych instrumentach melodycznych z akompaniamentem organów. Jeszcze prostszy harmonicznie jest utwór Adolfa von Doos (1823-1886), który usłyszeliśmy w wersji z tekstem ” Ave Maria”, choć wykonywany jest on alternatywnie z tekstem ” O salutaris hostia”. Owa wymienność tekstu wskazuje na prymat muzyki nad słowem i skłania również do aranżacji czysto instrumentalnych. Niezakłócony śpiewem głos organów zabrzmiał w późnoromantycznych utworach Vierne’a, Surzyńskiego i Mendelssohna. Allegro meastoso z III Symfonii organowej Vierne’a udało się na voelknerowskich organach, choć pomyślane jest na instrument francuski, o innej estetyce brzmieniowej. Do Surzyńskiego i Mendelssohna instrument zaś był wprost idealny i – choć nie pomagała mażąca szczegóły akustyka kościelnego wnętrza – brzmienie było imponujące, aczkolwiek koncepcja kształtowania formy chyba nazbyt rozczłonkowana. Szczególnie w Capriccio op.36 nr 4 kontrastowość rejestracji utrudniała śledzenie myśli przewodniej i zacierała jednolitość konstrukcji. Cenną okazję do porównania interpretacji mendelssohnowskiej Sonaty f op. 65 nr 1 miała systematycznie uczęszczająca na koncerty publiczność festiwalowa, utwór ten był bowiem wykonywany podczas dwóch kolejnych wieczorów przez młodych wykonawców z dwóch różnych ośrodków i na różnych organach. Który instrument bliższy był ideałowi mendelssohnowskiego brzmienia? Nieco światła na to niełatwe zagadnienie rzuca przedmowa Christopha Albrechta do opracowanej przez niego nowej kompletnej edycji utworów organowych Mendelssohna. Młody Mendelssohn pobierał pierwsze lekcje organów u Augusta Wilhelma Bacha w berlińskim kościele św. Marii, na znakomitych organach zbudowanych przez Joachima Wagnera, zwanego ” Silbermanem Branderburgii”. Zbudowane w latach 1720-1721 , były to pierwsze organy Wagnera i okazały się arcydziełem sztuki organmistrzowskiej. Z Lipska zaś regularnie podróżował kompozytor do Roethy, aby cieszyć się pięknem brzmienia i pograć na dwóch instrumentach Silbermanna tam zlokalizowanych. Właśnie ci dwaj późnobarokowi organmistrzowie inspirowali Mendelssohna w jego poszukiwaniu idealnego brzmienia króla instrumentów.Do późnych lat życia Mendelssohn kontynuował grę na organach. Technikę pedałową doskonalił na wyposażonym w pedał pianinie, należącym do jego przyjaciela, dra Schlemmera z Frankfurtu nad Menem, cykl sześciu sonat op. 65 jest właśnie jemu zadedykowany. Rejestrację zaś wypróbowywał tam w kościele św. Katarzyny, gdzie znajdowały się szczególnie pociągające urodą brzmienia organy Stumma (1779-1780).Dyspozycja tego instrumentu była typowo post-barokowa z klasyczną piramidą pryncypałową ( włącznie z sześciorzędową miksturą w pedale).Aczkolwiek przeważały głosy ośmiostopowe, to jednak tylny echo-zestaw zawierał nawet chór fletów aż do 1′ flageoletu. Pewną osobliwością było występowanie w pedale tylko 4′ i 2′ głosów językowych, przy pominięciu pozycji 16′ i 8′ .Romantyczne organy orkiestrowe, z ich udogodnieniami technicznymi, idealne do cieniowania dynamicznego , były Mendelssohnowi wciąż nieznane! W konsekwencji rzadko żąda on przerejestrowywania w obrębie jednej części-wśród sonat jedynym wyjątkiem jest pierwsza część III Sonaty „Poco a poco piu animato e piu forte”. W pozostałych sonatach zmiany brzmienia dokonują się poprzez przewidziane w nutach zmiany manuałów w konwencji dynamiki tarasowej, co najlepiej ilustruje uważna lektura tekstu nutowego pierwszej części dziś wykonywanej I Sonaty f. Wykonawcy nie trzymają się ściśle tych reguł, a nieco bardziej kontrastowe różnicowanie brzmienia może zwiększyć atrakcyjność wykonania dla słuchacza. Albrecht uważa jednak, że na współczesnych instrumentach nie powinno się zbytnio odbiegać od ideału organowego brzmienia mendelssohnowskiego ukształtowanego w nieznajomości „symphonic organ”. W oryginalnej przedmowie do wydania swych Sonat sam kompozytor zamieszcza następujące skromne wskazówki tyczące się rejestracji: “W tych kompozycjach dużo zależy od właściwego doboru rejestrów. Ponieważ jednak każdy znany mi instrument wymaga odrębnego traktowania, a nawet głosy o tych samych nazwach na różnych instrumentach dają odmienne efekty” – ograniczam się do wskazówek bez konkretyzowania nazw poszczególnych rejestrów. Przez fortissimo rozumiem pełny zestaw, przez pianissimo na ogół jeden delikatny głos 8′, przez forte – pleno bez najgłośniejszych rejestrów, przez piano – połączenie kilku niezbyt głośnych rejestrów 8′. W pedale żądam, aby 8′ i 16′ głosy występowały zawsze, nawet we fragmentach pianissimo, o ile wyraźnie nie zaznaczono inaczej ( por. VI Sonata). Jest pozostawione gustowi wykonawcy dokonywanie odpowiednich zmian w rejestracji oddzielnych części, jednak tam, gdzie oba manuały grają jednocześnie, musi on zapewnić, by ich brzmienie było zróżnicowane, ale jednocześnie nie nazbyt kontrastujące”.
Jak widać, nie jest wcale oczywiste, czy Mendelssohn wolałby organy w św. Trójcy niż mniejszy instrument w kościele p/w Zbawiciela, bliższy organom, z jakimi stykał się za życia. Mimo to trzeba przyznać, że Mendelssohn na mających wiele głosów 8′ i całą paletę głosów smyczkujących (geigenprinzipal, labialna szałamaja, aeolina, vox-celeste, violine, gemshorn, dolce) organach w św. Trójcy pod względem kolorystycznym brzmi przepysznie, co nie znaczy że to brzmienie jest wierne oryginalnemu ideałowi. Porównując interpretacje, odnotujmy na korzyść Marcina Simeli bardziej przekonywujące i ekspresyjne szczegóły (efektowne wejścia tematów, kontrasty, a zwłaszcza – wybitnie wokalne właśnie -przechodzenie na cichszy manuał na tle pogłosu wywołanego silniejszym manuałem -tak, że pogłos ten z partią manuału cichszego łączył się płynnie jakby w jedną frazę). Duża forma budowana była tu indukcyjnie – od szczegółu do ogółu. Na korzyść Karola Mossakowskiego należy zaś odnotować bardziej syntetyczne, globalne panowanie nad rozwojem formy budowanej dedukcyjnie : od ogółu do szczegółu i większe wyeksponowanie innych niż kolorystyka elementów sonaty, mniej jaskrawa i bliższa ideałowi wskazanemu przez Albrechta rejestracja pozwalała słuchaczowi bardziej skoncentrować się na prowadzeniu głosów i cieszyć się równowagą planów dźwiękowych. Dobrze, że wykonania te były komplementarne i ukazały różne podejścia, z których każde – na konkretnym instrumencie – zdołało się obronić.
Niektórzy słuchacze wychodząc nucili tematy utworów organowych – ilustruje to jeszcze raz, że organ głosu i głos organów nie stoją na przeciwnych biegunach – i w tym przekonaniu utwierdza nas właśnie Festiwal Młodych Organistów i Wokalistów, na którego XVI edycję oczekujemy za rok.
W.Ś.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…